Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku niewyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nawigacja

administrator

Kalendarium II wojny światowej w Siemiatyczach - Okupacja Niemiecka

„Kurier Siemiatycki” 2005, nr 27

Tekst: Mieczysław Matosiuk, Prezes Towarzystwa Przyjaciół Siemiatycz

Jak pisano w poprzednich odcinkach, ciężko żyło się ludziom zarówno na wsi, jak i w mieście. Były kłopoty z nabyciem ubrania, obuwia. Ludzie na wsi ubierali się w samodziełowe wyroby z wełny (swetry, duże chusty, szaliki, skarpety no i oczywiście kożuchy) lub lnu (koszule, spodnie, marynarki itp.). Często jeden kożuch obsługiwał całą rodzinę. Podobnie było z butami. Robiono nawet buty na drewnianych spodach, bo skóry nie było. Wszystko szło dla niemieckiego wojska. Nic dziwnego, że jak jeden z członków rodziny wziął kożuch, wychodząc coś załatwić, pozostali członkowie rodziny czekali aż powróci.

Rolnicy jadąc w pole jesienią lub wiosną orać ziemię zabierali ze sobą snopek słomy. Jak było zimno w drodze na pole lub z pola, lub padał deszcz, na górną część tułowia i głowę nakładał rozchylony u dołu snopek słomy (wtedy nie było płaszczy przeciwdeszczowych, peleryn brezentowych lub czegoś takiego). Snopek był związany bliżej kłosów i w ten sposób zabezpieczał licho ubranego rolnika przed utratą ciepła, a z góry przed przemakaniem siąpiących jesienią lub wiosną deszczów. W ten sposób osoba z takim snopkiem na tułowiu uzyskiwała podwójną wielkość. Pan Władysław Szaniawski z Zalesia, o czym wspominaliśmy w poprzednim artykule, dostał nakaz pilnowania torów kolejowych na odcinku Moszczona Pańska - Sycze, tam, gdzie miejscami są znaczne nasypy po obu stronach toru. Wiedząc, że z takiej służby nie zawsze się wracało żywym do domu i nie chcąc rodziny pozbawić skromnego i tak posiadania odzieży, postanowił w zimową mglistą noc nałożyć sobie „ocieplacz” właśnie ze snopka słomy. Zaszedł na wyznaczone miejsce, swój odcinek toru do pilnowania. Okazało się, że ma pełnić służbę na takim bocznym nasypie, obok torów. Rozpoznawcze hasło wobec kontrolerów brzmiało „Walunia”. Tak nazywała się narzeczona kontrolera niemieckiego - Ukrainka. Dookoła śnieg i mgła, widoczność słaba, ale usłyszał mowę ludzką. Zaczął się wpatrywać w mgłę i zauważył, że po torach w jego stronę zbliżają się dwie postacie. Chciał zrzucić snopek z siebie, ale uznał, że jeśli on ich widzi, to oni także widzą jego i za późno już na zrzucenie snopka. To może się źle zakończyć, mogą strzelać. Stanął na swoim stanowisku jak wryty i czeka co już będzie. Patrząc na zbliżające się postacie, zauważył, że jedna z nich wypuściła z rąk karabin i usunęła się na ziemię. Druga postać nachyliła się nad tamtą i próbowała podnosić. W tym momencie pan Szaniawski błyskawicznie zrzucił snopek z siebie i szybko podbiegł do tych postaci na torach podając po drodze hasło i wołając po niemiecku „Was ist las?” (Co się stało). W tym czasie jeden z leżących postaci na torach – kontrolerów niemieckich, jakby się przebudził i pyta gdzie jest „to coś”, co wielkiego stało na nasypie z boku toru? Okazało się, że ten kontroler rzeczywiście też zauważył pana Szaniawskiego w snopku na głowie i we mgle wydało mu się to wielkie monstrum, na skutek czego zemdlał. Pan Szaniawski został pochwalony przez kontrolerów niemieckich za czujne strzeżenie torów i do końca swych dni opowiadał znajomym tę autentyczną przygodę, jaka wydarzyła się przy pilnowaniu torów w rejonie Siemiatycz, na odcinku Moszczona Pańska – Sycze. Może jeszcze ktoś ze współczesnych Pana Szaniawskiego żyje, kto pilnował torów na hasło „Walunia”? Prawda że sympatyczne hasło?

Kalendarium II wojny światowej w Siemiatyczach - Okupacja Niemiecka

„Kurier Siemiatycki” 2005, nr 28

Tekst: Mieczysław Matosiuk, Prezes Towarzystwa Przyjaciół Siemiatycz

Pan Wojciech Dymitrow w artykule „Trochę niebezpieczne zajęcia” zamieszczonych w numerze 190 „Życia Warszawy” z 10-11 sierpnia 1969 r. opisuje swoje przygody wojenne jako agenta wywiadu. W artykule napisał „Kiedyś trafił nam się tłusty kąsek. Władze kościoła prawosławnego i organizacja nacjonalistów białoruskich, licząc się już wtedy z wybuchami wojny radziecko–niemieckiej, opracowały wraz z Niemcami plany utworzenia „niepodległej” Białorusi. Poświadczony urzędowo odpis tego dokumentu zdołałem odkupić od sekretarza praskiej cerkwi. Kosztował 200 dolarów”. Dopóki trwała przygoda wojenna niemieckiej armii na wschodzie i niemal bez wystrzału pokonywała ona kilkadziesiąt kilometrów dziennie, a władcy III Rzeszy planowali, jakie to pomniki zwycięstwa postawią w Moskwie, zapomnieli o polityce wobec podbitych narodów Ukrainy i Białorusi, o mamieniu ich utworzeniem „niepodległych” państw. Przypominali sobie o tym, gdy zaczęła się prawdziwa wojna, kiedy na przedpolach Leningradu, Moskwy i Stalingradu zaczęli ginąć ich ludzie i sprzęt wojenny. Wtedy zaczęli wskazywać zarówno Ukraińcom, jak i Białorusinom, że ich wrogiem są Rosja bolszewicka i dawni przedwojenni władcy tych ziem – Polacy(1).

Tu, w Siemiatyczach, można było też odczuć zmiany polityki okupanta. Jak w poprzednich artykułach pisaliśmy, polskie szkoły trwały na Białostocczyźnie krótko. Zostały zlikwidowane w październiku 1943 r. Białoruskie szkoły zaczęły powstawać także i trwały po roku 1943. Jak pisano wcześniej (numer 23) dzwony zdejmowano tylko ze świątyń katolickich. Dzwony cerkiewne pozostawały nienaruszone. W urzędach niemieckich (siemiatyckim magistracie, gminie, grundstücku, policji czy żandarmerii) zatrudniano w większości Białorusinów i Ukraińców. Na przykład tych ostatnich w siemiatyckiej żandarmerii było kilku. Wśród nich wyróżniał się wzrokowo „Pietia”, śniady młodzieniec. Zajmował się końmi, które były w użytku siemiatyckiej żandarmerii. W białoruskiej szkole odbywały się uroczystości. Siemiatyczanie długo wspominali wspaniałe wykonanie białoruskiego tańca „Lawonicha” przez dwie młode Białorusinki z Siemiatycz. Za pośrednictwem niemieckiego Urzędu Poczty w Siemiatyczach, niektórzy aktywiści mniejszości narodowych prenumerowali gazetę w języku mniejszości narodowych „Nowoje słowo”. Przed laty jeden z Siemiatyczan pokazywał mi dobrze zachowany egzemplarz tej gazety. W Bielsku Podlaskim powstał Komitet Białoruski. Jego prezesem był pan Gołubowski (2).

Działalność propagandowa nacjonalistów białoruskich koncentrowała się, jak wyżej już częściowo wspomniano, na gloryfikacji Niemiec hitlerowskich, krytyce Rosji Stalina i budzeniu nienawiści do Polaków. W połowie 1943 roku Komitet Białoruski przyjął nazwę „Zjednoczenie Białoruskie”(3). Jednak efekty działalności Zjednoczenia były znikome. Większość społeczeństwa Białoruskiego ustosunkowała się do niego wrogo. Nie cieszyła się też większą poczytnością mniejszości siemiatyckiej gazeta „Nowoje słowo”. Podobnie, nie znalazły też szerszego odzewu wydawane przez Niemców odezwy i zagrożenia surowymi karami osób, które znają nazwiska „polskich bandytów”, a ich nie ujawniają władzom okupacyjnym. „Bandyci polscy” zaczęli coraz częściej dawać znać o sobie. Przerywano linie łączności, wykolejano bądź wysadzano w powietrze pociągi, atakowano zbrojne ekipy żandarmerii w terenie. Ogólnie mówiąc, Białorusini siemiatyccy nie dali się zwieźć hitlerowskim władzom okupacyjnym, jak to uczynili w nieporównywalnym stopniu Ukraińcy. Trzeba powiedzieć, że były wyjątki wyjazdów do Rzeszy niektórych siemiatyckich rodzin białoruskich. Dziś żyją sobie w Ameryce Południowej. Czy są szczęśliwi?

Tymczasem zima 1942/43 potwierdziła umocnienie pozycji przeciwnika Niemiec, a nawet sprawiła wiele wyłomów w linii frontu. Najlepiej oddaję zapiski w „Dzienniku żołnierza”(4). „Tu w batalionie każdego dnia coś człowiekowi może spaść na głowę. To jest nieuniknione. Jeden jedyny pocisk z najcięższego rosyjskiego granatnika trafia w punkt dowodzenia batalionu, powoduje ogromne straty. Jeden z kolegów z oddziału łączności – zabity, jeden ciężko ranny. Ciężko ranny jest także jeden z podoficerów z oddziału rowerzystów. Gorzki los znów doświadczył nasz oddział sięgając po nowe ofiary w szeregu naszego oddziału łączności”. 5 października 1942 r.

Ale prawdziwy „cud” wydarzył się dopiero na wiosnę 1943 roku.

__

1. Henryk Kosieradzki „Bielsk Podlaski”. Dzieje miasta 1987, wydawca: Miejska Rada Narodowa.

2. Żydowskiego Instytutu Historycznego. Miesięczny przegląd sytuacyjny z dnia 31 grudnia 1943 roku str. 81.

3. Jak wyżej.

4. Irena Bednarek, Stanisław Sokołowski „Fanfary i werble” wydawnictwo „Śląsk” Katowice 1964 str.491.

Kalendarium II wojny światowej w Siemiatyczach - Okupacja Niemiecka

„Kurier Siemiatycki” 2005, nr 29

Tekst: Mieczysław Matosiuk, Prezes Towarzystwa Przyjaciół Siemiatycz

Zima roku 1942/43, tu u nas na Podlasiu, w Siemiatyczach, w końcu stycznia i na początku lutego żegnała nas roztopami i dniami odwilży. Na tablicy ogłoszeniowej na siemiatyckim rynku pojawił się nowy kolorowy sugestywny plakat. Był trochę inny od wymienionych poprzednich, o których pisaliśmy. Plakat przedstawiał katolickiego biskupa w szatach liturgicznych, stojącego ze łzami w oczach (płaczącego) nad pomordowanymi w Katyniu przez Rosjan polskimi oficerami. Leżeli oni w rowach u stóp wymienionego biskupa. W pierwszym odruchu Siemiatyczanie uważali, ze jest to hitlerowski chwyt propagandowy. Jednak z nielicznych konspiracyjnych nasłuchów radiowych różnych stacji europejskich można było wyrobić sobie jednoznaczny pogląd w tej sprawie, że nie jest to chwyt propagandowy. Ba, z wymienionych źródeł dowiedziano się, że nad Wołgą, w dniu 2 lutego 1943 roku powtórzył się „cud”, podobny jak w 1920 roku nad Wisłą. Tylko, że tym razem Matka Boska Gromniczna pomogła bolszewikom, bo Hitler w swoich morderstwach przebierał miarę. Jak mogło dojść do tego, że jeden z najlepszych dowódców hitlerowskich, dobrze urodzony, bo graf von Paulus potknął się o elementarny błąd w dowodzeniu i dał się jak młokos okrążyć z całą VI armią, podobnie jak bolszewicy pod Warszawą w 1920 roku.

Stąd taki litościwy i współczujący gest gebelsowskiej propagandy o stronę Polaków w postaci wymienionego na wstępie plakatu. Swoją drogą, Polacy, a więc i Siemiatyczanie, dowiedzieli się prawdy o losach około 25 tysięcy oficerów i innych funkcjonariuszy polskich internowanych w początkach wojny po 17 września 1939 roku. Ta wiosna 1943 rozbudziła nadzieję nie tylko Siemiatyczan i Polaków, ale i wszystkich narodów Europy. Szczególnie zaroiło się od informacji w eterze. Ojciec odwiedzający teraz coraz częściej osobę posiadającą konspiracyjny nasłuch radiowy, przynosił do domu coraz to nowsze informacje. Armia hitlerowska była w odwrocie. W Siemiatyczach zaprzestano rozbudowy Deutsche Hausu, w którym miano świętować zwycięstwo nad Europą Rzeszy Niemieckiej (obecny niewykorzystany budynek kina Chrobry). Na terenie Hauptzollamptu i placówki Grenzschutzen (posesja za Liceum Ogólnokształcącym w Siemiatyczach, przy ul. Kościuszki) zaczęto wykopywać stanowisko do obstrzału z karabinów maszynowych z zygzakowatym krytym dojściem i schronieniem dla funkcjonariuszy tych placówek w razie bombardowania. Na ulicy obecnie Pałacowej, oprócz opisywanego schronu z belek przysypanych ziemią (vis a vis byłej placówki policji i żandarmerii niemieckiej), zaczęto budować z kamienia i betonu bunkier obronny z podziemnym przejściem w poprzek ulicy Pałacowej. Kończyło się ono w miejscu obecnego od południowego wyjścia obecnego Budynku Biznesu. Sam bunkier znajdował się w miejscu przejścia między Urzędem Skarbowym i nowo wzniesionym budynkiem handlowym „Centrum Pałacowa”. Przejście pod ulicą było wyłożone (wymurowane) czerwoną cegłą paloną. Nie pamiętam, czy przy porządkowaniu po wojnie tego terenu rozebrano tunel z cegły czy też zawalono to przejście podobnie jak bunkier (niedokończony). Piszę o tym dlatego, że jeśli kiedyś przy robotach ziemnych ktoś natknie się na to przejście, to żeby nie myślał, że odkrył tajemne przejście od rzekomego lochu prowadzącego od pałacu Księżnej Anny Jabłonkowskiej do siemiatyckiego kościoła pw. Wniebowzięcia N.M.P. To są pozostałości budowy podziemnego przejścia pod ulicą Pałacową do budowanego nieskończonego, po wojnie rozebranego bunkra niemieckiego z lat 1943-1944.

Kalendarium II wojny światowej w Siemiatyczach - Okupacja Niemiecka

„Kurier Siemiatycki” 2005, nr 32

Tekst: Mieczysław Matosiuk, Prezes Towarzystwa Przyjaciół Siemiatycz

Kalendarium II wojny światowej. Okupacja niemiecka c.d.

W miesiącach letnich 1943 roku, szef siemiatyckiej poczty niemieckiej, Herman Sperrer, postanowił do Siemiatycz ściągnąć swoją żonę z synkiem, dziesięcioletnim Hansikiem (Januszkiem). Żona szefa i matka Januszka, była normalną kobietą, gospodynią domową. Po Hansim, mimo jego młodego wieku, widać było szlify Hitlerjugend. Z jego zachowania widać było, że on tu się czuje panem. Ponieważ ze starszym bratem mieliśmy za młodu ciemny, bodajże czarny kolor włosów, przy spotkaniach z nim na podwórku zwracał się do nas „zigeine” (cyganie). Czuliśmy się z bratem urażeni.

Któregoś słonecznego letniego dnia zachęciliśmy Hansika do pójścia do ogrodu, poza zabudowania gospodarskie i tam spuściliśmy Hansikowi lanie. On błyskawicznie pobiegł do urzędu pocztowego, do ojca. My z bratem wiedzieliśmy, co może być następstwem tego zajścia, też błyskawicznie prysnęliśmy do ogrodu. Tu był pas malin o szerokości około 20 metrów i długości do 50 metrów. Zakryliśmy się w zielska w części starych malin, gdzie już nie chodzono zbierać owoców. Tam przeczekaliśmy do zmroku. Jak już było szaro, obserwując zza węgła otoczenie, wyskoczyliśmy do domu. Matka czuła, że się coś wydarzyło, bo około południa do mieszkania wpadł szef, ojciec Hansika z nerwowym pytaniem, gdzie są chłopcy. Na to matka odpowiedziała, że w ogrodzie, bądź na podwórku. Szef szybkim krokiem z synem podążyli na podwórko i do ogrodu. Nas jednak nie znaleźli. Następnego dnia rano, z przyzwyczajenia odruchowo wyszedłem z domu na ganek i w tym czasie szef poczty szedł na podwórko do ubikacji. Nie było mowy o cofnięciu się. Spotkaliśmy się z szefem twarzą w twarz. Ku mojemu zaskoczeniu, uśmiechnął się i pokiwał palcem. Tak się skończyła nasza letnia przygoda z Hansikiem.

Nie przeszkadzało to innym razem w zaistnieniu poważniejszej sytuacji. Z bratem rzucaliśmy do siebie piłeczką nieopodal płotu sztachetowego z posesją kuchni i stołówki dla pocztowców, a piłeczka wpadła nam za płot. Była tam taka jedna sztacheta trzymającą się na jednym górnym gwoździu. Brat odruchowo uchylił sztachetę i chciał pójść po piłkę. Stojący na naszym ganku i rozmawiający z naszymi rodzicami szef poczty Sperrer, wyciągnął z kabury pistolet i zaczął mierzyć do brata. W zachodzącym słońcu odbijało się światło od ochraniacza na lufę pistoletu i pomyślałem sobie, że musi najpierw zdjąć ochraniacz, aby wystrzelić. Na pytanie matki czy rzeczywiście by strzelił, oświadczył, że tak. Ale tym razem to tylko ostrzeżenie.

Kalendarium II wojny światowej w Siemiatyczach - Okupacja Niemiecka

„Kurier Siemiatycki” 2005, nr 34

Tekst: Mieczysław Matosiuk, Prezes Towarzystwa Przyjaciół Siemiatycz

W odcinkach omawiających okupację radziecką po 17 września 1939 r. pisaliśmy, że w wielu miejscowościach wokół Siemiatycz pojawili się nowi przybysze. Jedni przyjechali z sąsiednich miejscowości, inni zostali przywiezieni z głębi Rosji. Taki osadnik był zwykle pożyteczny dla społeczności wsi czy drugiej miejscowości. Umiał np. murować i naprawiać piece. Był stolarzem, ślusarzem czy cieślą. Wtopił się w daną społeczność i z nadejściem nowej okupacji, tym razem niemieckiej, ludzie zapominali w większości po co tu przybył i co robił.

Tak było np. w Krasewicach Starych, gdzie przed wybuchem wojny pojawił się cieśla, Franciszek J. Zadomowił się u niezamężnej młodej kobiety. Spłodzili chyba z pięcioro dzieci. Pan Franciszek naprawiał we wsi piece, chlewy, stodoły, robił drewniaki, bo brakowało butów skórzanych. Pewnego razu przyjechała do Krasawic ekipa żandarmerii niemieckiej. Jak zwykle zajeżdżali do gospodarzy, tym samym do rodziny D. Tu przygotowano na prędce obiad. Pan D. postarał się o wodę i zaczęła się biesiada. W toku biesiady szef ekipy żandarmerii zwrócił się do gospodarza, aby jego najstarsza córka H. poszła do innego mieszkańca Krasawic, K. Miała mu powiedzieć, żeby przyszedł do rodziny D. i zabrał ze sobą pięć kilo mąki, słoniny i samogonu. Tak się stało. Pan K. zabrawszy nakazane pakunki udał się do rodziny D. Tam ekipa żandarmów w dobrym już nastroju czekała na przybysza. Po przyjściu dowódca ekipy pokazuje donos do żandarmerii w Siemiatyczach o tym, że Pan K. jest spekulantem. Donos podpisany był przez Franciszka J. Biesiada trwała dalej z udziałem przybysza K. i tym sposobem mieszkańcy Krasawic Starych dowiedzieli się, jaką rolę spełniał ich rączka do wszystkiego, innymi słowy mówiąc „złota rączka”.

Ekipa żandarmerii z podarkiem pojechała do Siemiatycz, a wieś nadal żyła okupacyjnym trybem. Jednak od wschodu front coraz bardziej zbliżał się do Siemiatycz, a więc i do Krasawic. Ludzie nasłuchiwali radia (na słuchawki tzw. detektorowego, na kryształy), które w ukryciu posiadał wspomniany wyżej Pan K. Pojawiły się wieści, że generał Anders przyjedzie do Polski na białym koniu. Ze córka jednego z wysokich oficerów dawnych legionów J. Piłsudskiego - Wanda Wasilewska, tworzy nowe wojsko polskie, które od wschodu przyniesie dla Polski wolność. Niespodzianka zdarzyła się wiosną 1943 r. Ale o tym w następnym odcinku.

Kalendarium II wojny światowej w Siemiatyczach - Okupacja Niemiecka

„Kurier Siemiatycki” 2005, nr 37

Tekst: Mieczysław Matosiuk, Prezes Towarzystwa Przyjaciół Siemiatycz

Na końcu ulicy Konrad von Hotzendorf (dziś ulica Pałacowa, dom Doskonalenia Zawodowego) stacjonowała kompania wojska niemieckiego - Ortskomendantur. To ta kompania w swych częstych marszach przez miasto do łaźni na ulicy Ciechanowieckiej (dziś jest tam warsztat samochodowy Pana Ryszarda Jankowskiego), oswajała mieszkańców Siemiatycz z pieśniami typu „Heil-li, heil-lu heil-la…”. Ale jednostka ta w 1943 r. została skierowana na wschodni front. Z urzędów niemieckich musieli iść na front wzywani funkcjonariusze i pracownicy - Niemcy.

Był taki wesoły chłopak, Hans, kierowca ambulansu pocztowego w Siemiatyczach. Dostał wezwanie do niemieckiej marynarki wojennej. Strasznie się smucił i nie chciał iść na front. Ale nie było wyjścia. Swoją drogą ten Hans musiał lubić dzieci. Któregoś razu zimą wyszedłem na chwilę w lekkim ubraniu na ganek, aby spojrzeć na nowy, czerwoniutki jak wóz strażacki ambulans pocztowy, który zabierał pocztę budynku obok naszego domu. W ambulansie siedział Hans. Kiedy zobaczył mnie, zaczął palcem wołać mnie do samochodu. Podszedłem więc, a on mnie posadził na miejscu obok siebie. Po chwili ambulans ruszył i pojechaliśmy. Okazało się, że zawiózł mnie na Stację Kolejową Siemiatycze, bo tam przekazywał przesyłkę z Urzędu Pocztowego Siemiatycz. To była moja pierwsza podróż samochodem na naszą stację kolejową. Nie przeziębiłem się na tej wycieczce, bo samochód był ogrzewany. Najbardziej martwiła się moja mama, bo wyszedłem na chwilę na ganek i przepadłem na około dwie godziny.

Po odejściu Hansa do wojska, na jego miejsce zatrudniony został Polak, też Jan, o nazwisku Kamieński. Ten Pan też zabierał mnie na przejażdżki do miejsca garażowania ambulansu, to jest za kościołem pw. Wniebowzięcia N.M.P. (garaż znajdował się w pomieszczeniu dawnej kuźni ojców misjonarzy - obecna kawiarenka parafialna). W okresie letnim 1943 r. pomagałem Panu Jankowi czyścić ambulans, który zawsze musiał błyszczeć.

Mimo tego, że Rzesza Niemiecka sięgała po rezerwy frontowe, w lipcu 1943 r. doszło do grupowej eksterminacji polskiej inteligencji w Bielsku Podlaskim w lesie pilickim (koło Pilik). Zginął wówczas siemiatycki działacz społeczny, poseł na sejm i później senator II Rzeczypospolitej, a w ostatnich latach tuż przed wojną wybrany na burmistrza Bielska Podlaskiego - Pan Alfons Erdman. W Siemiatyczach także nie obyło się bez strat ludzkich i wysyłki do obozów koncentracyjnych Polaków, głównie z Urzędu Gminy Siemiatycze. Dotknęło to obu Panów Rusiniaków, Ojkałę, Henryka Zalewskiego.

Kalendarium II wojny światowej w Siemiatyczach - Okupacja Niemiecka

„Kurier Siemiatycki” 2006, nr 14

Tekst: Mieczysław Matosiuk, Prezes Towarzystwa Przyjaciół Siemiatycz

Jak dzisiaj już wiemy, Hitler nie bez kozery groził, że wygra tę wojnę. Kiedy na nasze Podlasie Nadbużańskie nadlatywały testowane z Blizny koło Tarnowa rakiety V-2, Londyn był ostrzeliwany pociskami V-1. Natomiast nad Siemiatyczami, w piękne czerwcowe wieczory (w pierwszej połowie czerwca 1944 r.) przelatywały na wschód potężne, liczące kilkaset samolotów, bombowe eskadry z nadzieją przełamania frontu wschodniego.

 

Pamiętam, na pewno dwa takie wieczory, w czasie których niebo od horyzontu do horyzontu pokryte było samolotami z ciężką pracą silników. Ojciec mówił, że te „ptaki wiozą jajka, które komuś zgotują piekielną noc”. W ciągu wiosennych dni, kiedy niebo było błękitne i czyste, z dużej wysokości dochodził ledwie słyszalny, jakby pomruk, jakby daleki szum. Tylko po dłuższym wpatrywaniu się w błękitne niebo, zobaczyć można było eskadry małych srebrnych w słońcu samolotów. Raz nadlatywały z zachodu, drugi raz ze wschodu. Dziś specjaliści od lotnictwa twierdzą, że takie samoloty w tym czasie, osiągające pułap wysokości ponad 10000 m wyposażone w aparaty tlenowe mieli Amerykanie i Anglicy. Były to samoloty dalekiego zasięgu. Eskadra, czy też eskadry, takich amerykańskich samolotów stacjonowała pod Połtawą na terenie Związku Radzieckiego. To one robiły takie wypady na zaplecze niemieckiego frontu na wschodzie.

Dnia 15 czerwca 1944 r. na zakończenie oktawy Bożego Ciała wierni z siemiatyckiego kościoła pw. Wniebowzięcia N. M. P. wychodzili po zakończonym nabożeństwie. Właśnie tego dnia też dał się słyszeć z wysokości, ten już znany, charakterystyczny odgłos. Ludzie zaczęli podnosić głowy do góry i wypatrywać tych maleńkich samolocików. Wtem ze wschodu na niskiej wysokości przeleciało kilka samolotów z charakterystycznymi niemieckimi krzyżami. Tylko minęły Siemiatycze i znalazły się nad Czartajewem, zaczęła się w powietrzu strzelanina. Po krótkiej chwili, wydawało się nam siemiatyczanom, że gdzieś nad Grzybami Orzepami jeden z niemieckich samolotów zaczął dymić i bezwładnie spadał ku ziemi. Z niego wyskakiwały małe punkciki, po czym rozwijały się czasze spadochronów. Naliczyłem trzy punkciki, nad którymi rozwinęły się spadochrony. Jeden punkcik leciał szybko bez otwarcia spadochronu do ziemi. Obok niego spadł samolot. Za chwilę jeszcze dwa samoloty niemieckie zaczęły dymić, ale lotem koszącym, ślizgowym poleciały gdzieś nieco dalej. O dziwo nie widzieliśmy w powietrzu tych atakujących samolotów. Zdaniem historyków lotnictwa, te strącone niemieckie samoloty pochodziły z wcześniej wymienionych wypraw eskadr na front wschodni. Zmierzały do zapasowej bazy lotnictwa niemieckiego koło Królewca w Prusach Wschodnich.

Za kilka dni na siemiatyckim rynku zatrzymały się samochody z załadowanymi szczątkami strąconych niemieckich samolotów. Było dużo blach aluminiowych, części skrzydeł samolotów itp. Tak siemiatyczanie zobaczyli na własne oczy fragment zbliżającego się frontu.

Kalendarium II wojny światowej w Siemiatyczach - Okupacja Niemiecka

"Kurier Siemiatycki" 2006, nr 15-16

Tekst: Mieczysław Matosiuk, Prezes Towarzystwa Przyjaciół Siemiatycz

Któregoś czerwcowego popołudnia 1944 r. na ul. Conrad von Hotzendorf (dzisiejsza Pałacowa), zajechała kawalkada samochodów wojskowych. Zastawiła całą ulicę od rynku (dzisiejszego Placu Jana Pawła II) do końca ulicy, do sfinksów (1). Z samochodów zaczęli wyskakiwać niemieccy żołnierze. Staliśmy z bratem na ulicy i patrzyliśmy na nich. Brat miał wówczas 12 lat, a ja 9 lat. Oni patrzyli na nas, większość z nich miała po 16 może 17 lat. Okazało się, że to był ostatni dłuższy odpoczynek tych młodych żołnierzy przed obsadzeniem ich na linii frontu w rejonie Brześcia Litewskiego nad Bugiem.

Po chyba półgodzinnym odpoczynku i „rozprostowaniu kości”, chłopcy-żołnierze niemieccy zaczęli wsiadać do samochodów. A że ulica, jak wyżej wspomniano, była głucha, bez wyjazdu, każdy samochód zrobił skręt w lewo i cofał się w poprzek jezdni, następnie skręcał w lewo i cała kolumna samochodów była odwrócona w stronę rynku.

Temu odpoczynkowi i manewrowi zawracania przyglądał się ze schodów przed budynkiem poczty (dziś szkoła specjalna) szef urzędu poczty niemieckiej Herman Sperer. Kierowca jednego z wojskowych samochodów cofających naprzeciw wejścia do budynku poczty, tyłem samochodu dotknął do niedawno (przed dwoma laty) posadzonego drzewka lipowego, które się trochę odchyliło do tyłu. Nagle szef poczty zbiegł po schodach obok tego samochodu i zaczął krzyczeć po niemiecku i pokazywać na drzewko trochę odchylone przez tył samochodu. Kierowca wyskoczył błyskawicznie z kabiny stał na baczność przed bądź co bądź cywilem, wysłuchał reprymendy, przeprosił, zasalutował i pokornie wsiadł do samochodu. Cała kawalkada ruszyła na front. Temu drzewku nic się nie stało. Stoi do dziś piękna lipa przed wejściem od frontu do szkoły specjalnej.

Smutno dziś tylko, że tak lekką ręką wycina się u nas drzewa, także wiele z tych, które ocalały od czasów wojny przy ulicach naszego miasta. Tak sobie rozważam, ile jeszcze czasu upłynie, aby Polacy przekonali się, że drzewo to skarb. Ono długo rośnie i trzeba je chronić podobnie jak szef poczty niemieckiej przed 60-ciu laty w okupowanym kraju. Oni już wtedy wiedzieli, że jak zginął drzewa i ptaki, zginął też i ludzie.

 ____

1. Wówczas ul. Conrad von Hotzendorf kończyła się przy sfinksach i była zamknięta. Ulicy niniejszej Legionów Piłsudskiego wtedy nie było. Były ogrody po jednej i drugiej stronie.

Kalendarium II wojny światowej w Siemiatyczach - Okupacja Niemiecka

„Kurier Siemiatycki” 2006, nr 17

Tekst: Mieczysław Matosiuk, Prezes Towarzystwa Przyjaciół Siemiatycz

Zastanawiałem się i szukałem w książkach przez wiele lat bohatera niemieckiego, który patronował „mojej” ulicy w czasie okupacji niemieckiej. Był to, jak już kilkakrotnie przytaczałem jego nazwisko w poprzednich artykułach, Conrad von Hotzendorf. Kim był ten człowiek, że w maleńkich Siemiatyczach jedną z ulic nazwano jego nazwiskiem? Otóż należy sięgnąć do czasów Cesarstwa Austro-Węgierskiego, do wybuchu I wojny światowej w 1914 r.

28 czerwca 1914 r., jak pamiętamy, z rąk serbskiego zamachowca ginie następca tronu austriackiego arcyksiążę Franciszek Ferdynand z małżonką, to było bezpośrednim pretekstem rozpoczęcia wojny. Cesarstwo Austro-Węgierskie na wzór innych ówczesnych mocarstw, od wielu lat budowało wielkim nakładem sił i środków potężną twierdzę Przemyśl. Tak, tak, w dzisiejszym polskim Przemyślu. Zajmowała ona obszar około 60 km2. Była to wówczas jedna z największych w świecie twierdz obok Antwerpii i Verdun. Przygotowywana była do udziału w zbliżającej się wówczas nieuchronnie wojnie z Rosją. Wypowiedzenie wojny Rosji przez Cesarstwo Austro-Węgier nastąpiło 6 sierpnia 1914 r., a 16 sierpnia tegoż roku naczelny dowódca wojsk austriackich arcyksiążę Fryderyk oraz Szef Sztabu Generalnego Conrad von Hotzendorf, wraz z całym sztabem, przenoszą kwaterę główną z Wiednia do Przemyśla. Pod koniec sierpnia 1914 r. stan załogi Twierdzy Przemyśl wynosił 80 655 osób i 8 588 koni, a w połowie września tegoż roku stan liczebny, ludzki wynosił 131 tys. osób i 21,5 tys. koni. Rosjanie kilkakrotnie oblegali i atakowali Twierdzę Przemyśl. Pod dowództwem Conrada von Hotzendorf, Twierdza dzielnie stawiała opór wojskom rosyjskim. Conrad von Hotzendorf był bohaterem.

A więc mamy odpowiedź, do jakich bohaterów nawiązywał Hitler i jego machina propagandowa. Cieszę się, że udało mi się udokumentować kompletnie nazwę ulicy w Siemiatyczach, na której się urodziłem i przez wiele lat mieszkałem- dzisiejszej ulicy Pałacowej.

Kalendarium II wojny światowej w Siemiatyczach - Okupacja Niemiecka

„Kurier Siemiatycki” 2006, nr 18

Tekst: Mieczysław Matosiuk, Prezes Towarzystwa Przyjaciół Siemiatycz

Był koniec czerwca 1944 r. Jak widać twierdza brzeska po raz kolejny stała się bastionem obronnym, tym razem wycofujących się na froncie wschodnim, wojsk niemieckich. Siemiatyczanie czując, że to lada dzień front może się przesunąć w nasz rejon, zaczęli opuszczać miasto i rozlokowywać się po sąsiednich wsiach u krewnych i znajomych.

Nikt wówczas z przeciętnych mieszkańców nie słyszał, że miesiąc temu 18 maja 1944 r. pod Monte Cassino, żołnierze II Korpusu wojsk polskich, brawurowym szturmem zdobyli to wzgórze, otwierając drogę armiom sojuszniczym na Rzym. Tam też walczyli siemiatyczanie (Borkowski, Biziuk, Grabowski, Kłopotowski, Kozieradzki, Leszczyński, Sidorczyk, Słomczyński, Żabiński, Hajdukiewicz, Wierorzymski). Podobnie niewiele dotychczas wiadomo było o wcześniejszych zasługach polskich lotników w obronie Londynu i Anglii. Oni już od 1940 r.prowadzili tam walkę odnosząc szereg zwycięstw powietrznych, ale i strat (1). Tymczasem Niemcy, kiedy na naszym Podlasiu Nadbużańskim kończyli w czerwcu 1944 r. testować głównie rakiety V-2 i z rzadka pociski V-1,to 13 czerwca tegoż roku (jak tu nie wierzyć w „13”) zaatakowali po raz pierwszy Londyn właśnie pociskami V-1. Pociski te leciały poziomo nad ziemią z szybkością 600 km na godzinę, a więc były w zasięgu lotnictwa angielskiego. Wystarczyło zrównać się szybkością samolotu z tym samolotem - pociskiem i z boku skrzydłem samolotu podważyć skrzydło pocisku i „po herbacie”. Pocisk spadał do morza (do Kanału La Manche) nie dolatując do wyznaczonego celu.

Wracajmy do Siemiatycz. Moja rodzina też opuściła Siemiatycze, udając się do pobliskich Krasewic Starych, do rodziny mojej Matki - Kłopotowskich. Kiedy któregoś pięknego, już chyba lipcowego wieczoru, bawiliśmy się na drodze prowadzącej przez wieś Krasewice, od strony Siemiatycz przybyła grupa młodych ludzi, wśród nich, często odwiedzający nasze mieszkanie w Siemiatyczach, w ramach spotkań młodzieży gimnazjalnej - Antoni Nowicki - fotograf. Kiedy stodoły były pełne świeżego siana, rodzice zaproponowali, aby zostali na noc. Oni jednak upierali się, że muszą dojść do Kłopot. No i poszli (2).

1. Oddzielny artykuł poświęcono jednemu z bohaterów tamtych dni, lotnikowi z Podlasia Nadbużańskiego.

2. Kiedy już po wojnie pytałem Pana Antoniego, dlaczego nie zostali wówczas wieczorem, a koniecznie poszli do Kłopot, to okazało się, że w Kłopotach było wyznaczone zgrupowanie siemiatyckich i okolicznych jednostek podziemia polskiego, głównie AK i NSZ w ramach Akcji „Burza”.