Początek maja nad Bugiem powita was łąkami ubranymi we wszelkie do wyobrażenia odcienie zieleni i żółci. W harmider ptasich śpiewów i świeżą zieleń pierwszych listków wierzb, brzóz i olch gęsto porastających brzegi szerokiej rzecznej doliny.
Droga do pałacu od strony Skrzeszewa jest równie malownicza, co wyboista. Wije się niespiesznie pośród sennych wiosek, chat krytych strzechą, starych drewnianych krzyży znaczących rozstaje piaszczystych dróg.
Czas zatrzymał się tu dawno temu. Po lewej stronie szlaku powita was szeroka wstęga Bugu, z wyspami, starorzeczami i łąkami rozległymi jak ocean. Bajkowa to kraina, brakuje tu tylko rycerza w zbroi zmierzającego na turniej do zamku.
Wjazd do Korczewa brutalnie wciska nas w minioną szczęśliwie epokę realnego socjalizmu. Świat podparty kołkiem to pierwsze skojarzenie, jakie nasuwa się po wjeździe do tego ni to wsi ni to miasteczka. W drodze do pałacu droga prowadzi w lewo, ukazując wspomnienie po murowanym ogrodzeniu zabytkowego parku. W bramie zwykłym widokiem są miejscowi piwosze zmagający się z grawitacją. O, jeden najwyraźniej uznał wyższość fizyki nad wolą ludzką i śpi wyczerpany pod wiekową lipą. Kilkadziesiąt metrów dalej następna brama prowadząca na pałacowy dziedziniec. Przy wjeździe tabliczka informująca, że turyści są mile widziani. Za bramą otwiera się szeroka perspektywa na murowany pałac w stylu klasycystycznym. Budynek jest piętrowy długości około 40 metrów, podbudowany od południa frontem. Środek pałacu wsparty jest na dwóch kolumnach i zwieńczony trójkątną fasadą z herbem Rawicz, który przedstawia młodą dziewczynę siedzącą z podniesionymi ramionami na grzbiecie niedźwiedzia.
Historia herbu jest dość romantyczna. Pewien władca miał córkę i polityczne ambicje lub długi i postanowił bogato wydać za mąż swoją jedynaczkę. Dziewczyna odmówiła małżeństwa wybrańcem ojca. Król, książe lub też może tylko kandydat na któregoś z nich skazał nieposłuszną córę na okrutną śmierć w pieczarze dzikich zwierząt. Sługusi ojca niezwłocznie wrzucili dziewoję w czeluść. Żadna z bestyj, z jakiś powodów nie chciała jej jednak skrzywdzić, a wielki niedźwiedź posunął się nawet do tego, że nie tylko legł u jej stóp, ale nawet pozwolił się dosiąść. Niepokorna, zwycięska panna wyjechała z pieczary na grzbiecie bestii. O losach ojca, okrutnika kroniki milczą.
W pobliżu pałacu kręci się zwykle kilka osób, niektórzy pracują. A jest przy czym. Majątek do niedawna pozostawał w zarządzie gminy, która doprowadziła budynki do kompletnej ruiny. Ostatni właściciele Korczewa, hrabiostwo Ostrowscy, odzyskali pałac kilka lat temu. Jeszcze rok, dwa i wszystko złożyłoby się jak domek z kart.
Otoczenie pałacu to duży stary park urządzony w angielskim stylu. Trzydziestohektarowy starodrzew liściasty kryje tajemniczą budowlę. "Syberia’’ była dawniej pawilonem dla gości. Obecnie mieszkają tam tylko nietoperze.
Legenda głosi, że pod budynkiem jest wejście do lochów, które łączą Korczew z Drohiczynem. Niektórzy utrzymują, że te właśnie podziemia kryją w sobie przynajmniej część bogactw zgromadzonych przez kilka stuleci w zrujnowanym pałacu. Wejścia do lochów strzegą chyba jakieś potężne moce, bowiem nikomu, jak dotąd nie udało się dobrać do zagrzebanych w ziemi skarbów. Park sam w sobie robi wrażenie. Jest duży i stary. Największą jego część stanowi rezerwat przyrody - Dębniak, wydzielony z założenia ogrodowego w 1978 roku. Tu przyroda rządzi się swoimi prawami. Konary dębów niemal splatają się ze sobą przywołując skojarzenia „Mickiewiczowskiej Puszczy”. Bardziej to, bowiem puszcza niż park, nad czym boleją obecni właściciele majątku. Ja cieszę się jednak, że tyle starych drzew udało się uratować. Większość zabytkowych parków w Polsce została bowiem w pień wycięta albo tak przerzedzona, że już tylko z nazwy pozostają parkami.
Kolejną atrakcją turystyczną karczewskiego parku jest pionowo sterczący z ziemi kamień wysokości około dwóch metrów. Według legendy dotknięcie go zapewnia szczęście i dostatek na długie lata.
Inna legenda wiąże się z jednym z parkowych stawów.
Dawno temu, gdy ludzie byli nieco bardziej pobożni niż są obecnie miejscowe diabły popadły w wielką niełaskę u samego Lucypera. Władca ciemności sztorcował je za lenistwo i zaniedbania w zaopatrywaniu piekielnych czeluści. Biesy zebrały się, więc na naradę na Łysej Górze. Po burzliwych obradach za radą Boruty postanowiły pobudować kościół. Równo o północy zebrał się legion biesów. Przybyły czarty z najodleglejszych zakątków Rzeczpospolitej, by wspólnym wysiłkiem zbudować świątynię na tyle okazałą by wieże jej widać było nawet z najodleglejszych zakątków powiatu. Zanim zapiał trzeci kur dzieło było skończone.
Fałszywym plebanem diabelskiego kościoła został sam Rokita odznaczający się przyjemną powierzchownością, darem wymowy oraz dobrą znajomością chrześcijańskiego obrządku. Z początku wszystko toczyło się zgodnie z diabelskim planem. Dzwony, wytopione w kotłach z piekielną smołą, brzmiały wprost nadzwyczajnie ściągając do nowej parafii wiernych z najodleglejszych zakątków korczewskich włości. Organy grały tak słodko, że ludzie niezbyt uważnie wsłuchiwali się w treść kazań i nie dostrzegali odstępstw od chrześcijańskiego obrządku.
Najwięksi łajdacy dostawali rozgrzeszenie, bez konieczności odbycia jakiejkolwiek pokuty oraz dokonania zadośćuczynienia. Diabły triumfowały, a kolejne chrześcijańskie duszyczki trafiały do piekielnych kotłów.
Proceder trwałby nie wiadomo jak długo, gdyby nie pojawił się w okolicy uczony w Piśmie scholastyk. Profesor teologii od razu zorientował się, że w parafii dzieje się coś niedobrego. Po kilku dniach śledztwa uczony niemalże nabrał pewności, że parafię opanowały biesy. Uzbrojony w brewiarz, święconą wodę i szczerozłote kropidło zaczaił się pewnego wrześniowego poranka, o świcie pod kościelnym murem. Postanowił przyłapać diabły za dnia. W promieniach słońca, jak powszechnie wiadomo, ich moc bowiem znacząco słabnie.
Pierwszym, który wytoczył się był kościelnej furty, był Erazm. Pełnił w tej osobliwej parafii funkcję kościelnego. Czort jest to wyjątkowo szpetny, o czarnym pysku, cały porośnięty zmierzwionymi kudłami. Jeszcze nie wytrzeźwiał po całonocnej pijatyce, a do tego zapomniał się obuć. Widok kopyt pozbawił scholastyka ostatnich wątpliwości co do charakteru tej dziwnej parafii. Profesor wyskoczył zza węgła, niczym Filip z konopi. Nie żałował diabłu świeconej wody i łacińskich egzorcyzmów.
Czort w wielkim popłochu rzucił się do ucieczki, sadząc wielkimi susami w kierunku najbliższego wejścia do piekieł. Umknął. Niezłomny scholastyk, bez zwłoki, kontynuował krucjatę. Zastał biesy w pieleszach, rozleniwione, rozespane i w większości wciąż pijane. Towarzystwo próbowało salwować się ucieczką do piekieł. Deszcz święconej wody i wypowiadane wielkim głosem egzorcyzmy nie pozwoliły im jednak dokonać skutecznego odwrotu. Zanim słońce do końca wynurzyło się z błękitnych nurtów Bugu piękny kościół, dzwonnica, a nawet i kamienny mur zaczęły się gwałtownie kruszyć i zapadać pod ziemię. W miejscu dawnej budowli zawirował straszny wodny bełt.
Dzisiaj w tym miejscu znajduje się jeden z parkowych stawów.
W wietrzne jesienne noce, z jego głębi, można ponoć niekiedy usłyszeć nie zrozumiałe łacińskie słowa i stłumione bicie piekielnych dzwonów.
Korczew to całe wieki historii. Pierwsza wzmianka o miejscowości pochodzi z roku 1416, kiedy to wielki książe Witold, władca Litwy, nadał te ziemie Pretorowi herbu Świeńcic. Sam pałac zbudowano w wieku XVIII. Zaprojektował go włoski architekt Konceni Boni pracujący na co dzień u rodziny Radziwiłłów. Pałac ma kształt litery U. Po bokach są pokoje mieszkalne, w centrum wielka, piętrowa sala z galeriami, służąca szlachcie w czasie zjazdów. Nie samą polityką jednak człowiek żyje. Bawiono się tu niekiedy wesoło. Zastawiano nawet sieci na przejeżdżające kolasy, by do picia ciągnąć. Gdy pewien braciszek zakonny, nie wiadomo skąd w tym gronie się wziąwszy, odmówił picia - po prostu zanurzono go w beczce z miodem.
Z Korczewem wiąże się także postać Cypriana Kamila Norwida. Poeta przez długie lata korespondował z Joanną Kuczyńską, dedykując jej nawet jeden ze swoich wierszy zatytułowany „Do Pani na Korczewie”. Chociaż Norwid nigdy tu nie był to jednak wątki korczewskie przewijają się w jego poezji za sprawą długoletniej korespondencji. Dzięki listom poeta poznał pałac i jego otoczenie lepiej niż niejeden z bywalców tego pięknego zakątka.
Łatwo tu zapomnieć o całym świecie. W korczewskim powietrzu wisi coś na kształt metafizycznego hamulca, co spowalnia tryby bezlitosnego zegara dziejów. Park, starodawny pałac, zarośnięte stawy i przepiękna sceneria nadbużańskiej skarpy układają w tym miejscu w obraz wielce romantyczny i niezbyt sprzyjający jakimkolwiek czynom skierowanym ku osiąganiu doraźnych celów.
Tomasz Lippoman
Ze zbioru „Legendy Podlasia’’ wyd. Kreator (2008).
Włochy Pastavy
Białoruś Zehdenick
Niemcy Etterbeek
Belgia Kobryń
Białoruś