Nawigacja
Linki
administrator
Słupy ogłoszeniowe
Aktualny wykaz słupów ogłoszeniowych na terenie miasta:
- Plac Jana Pawła II - szt. 2
- ul. Bartosza Głowackiego - skrzyżowanie z ul. Spacerową
- ul. Powstania Styczniowego za domem parafialnym w kierunku cmentarza
- ul. Drohiczyńska – skrzyżowanie z ul. Ogrodową
- ul. Tadeusza Kościuszki przy osiedlu Piaski
- ul. Słowiczyńska - skrzyżowanie z ul. Adama Mickiewicza
- ul. Słowicza - skrzyżowanie z ul. Słowiczyńską
- ul. Gen. Władysława Andersa w pobliżu szkoły
- ul. 11 Listopada
- ul. Sportowa – w okolicy plaży
- ul. Grodzieńska – w okolicy Ronda Solidarności
- ul. Pałacowa – skrzyżowanie z ul. Zaszkolną (przy SOK)
- ul. Wysoka - skrzyżowania z ul. Gen. Władysława Andersa
Kalendarium II wojny światowej - "Kurier Siemiatycki" 2005, nr 22
Kalendarium II wojny światowej w Siemiatyczach - Okupacja Niemiecka
„Kurier Siemiatycki” 2005, nr 22
Tekst: Mieczysław Matosiuk, Prezes Towarzystwa Przyjaciół Siemiatycz
Rok 1942, to rok, kiedy prysły niemieckie przewidywania o wymazaniu Rosji Stalina z mapy świata w przeciągu ośmiu tygodni od rozpoczęcia wojny ze Związkiem Radzieckim. Front ukształtował się na linii: przedpola Leningradu (dziś Petersburga), Moskwy i Stalingradu (dziś Wołgogradu). Za pomocą nielicznych przechowanych przez mieszkańców Siemiatycz radioodbiorników radiowych, dochodziły pocztą pantoflową wieści wzbudzające jakąś nadzieję. Tymczasem w Siemiatyczach niektóre fakty przerażały mieszkańców bądź wprawiały w zdziwienie. Otóż któregoś dnia rozeszła się wieść po Siemiatyczach, że w czasie odprawiania Mszy Świętej w kościele pw. Wniebowzięcia N.M.P. został zabrany przez Niemców ksiądz wikariusz Justyn Kruhliński. Jak się później okazało zabrany został także proboszcz siemiatycki ksiądz Stanisław Paczkowski. Zaaresztowano też siemiatyckiego adwokata Pana Czarneckiego, znającego biegle język niemiecki. Załadowano wszystkich na samochód i powieziono przez Siemiatycze w nieznanym kierunku. Siemiatyczanie wiedzieli co to oznacza i w myślach żegnali swoich duszpasterzy. Zdziwienie było wielkie i radosne, kiedy następnego dnia obaj księża byli w Kościele i odprawiali Mszę Św. Do domu także powrócił mecenas Czarniecki.
W niedługim czasie do księdza, do Siemiatycz, przyjechał w mundurze wysokiego oficera niemieckiego osobnik, z którym ksiądz Justyn Kruhliński prezentował się po mieście przedstawiając znajomym swego kuzyna. Nikomu jednak nie przychodziło do głowy jak to często robią niektórzy, że ksiądz współpracuje z Niemcami. Patrzono z obawą i uwagą, co będzie dalej.
Innym razem do kościoła pw. Wniebowzięcia N.M.P., w niedzielę, przyszedł oficer niemiecki. Stanął wśród wiernych i nabożnie się modlił, ale inaczej niż nasi wierni. Miał książeczkę do nabożeństwa, często klękał i wstawał wpatrzony w tekst książeczki. W pewnym momencie Mszy Świętej podszedł do niego jeden z Siemiatyczan i coś mu tłumaczył, po czym obaj poszli przez kościół do zakrystii. Okazało się, że w czasie Mszy Świętej obie bramy wyjściowe zostały obstawione przez żandarmów niemieckich, którzy czekali na zakończenie Mszy Świętej, aby pochwycić tego oficera. Tymczasem oficer został wyprowadzony przez zakrystię i przejście klasztorne w kierunku kładki na rzece Kamionce, przez tak zwane kanały. Później, chyba zimą 1942/43 roku, ksiądz Justyn Kruhliński zaczął chodzić w pięknej, autentycznej czapce pilota samolotu wojskowego (skórzana czapka ocieplana białym kożuszkiem). Na pytanie znajomych skąd ma taką czapkę, odpowiadał, że od swego brata, pilota. Trzeba było wierzyć w to, co było mówione. Nie wszyscy wtajemniczeni w konspirację znali prawdę. Sprawa wyjaśniła się dopiero po wojnie. Ale o tym napiszemy w następnym odcinku. Ksiądz Justyn Kruhliński w czapce tej, w okresie zimowym, chodził do końca swych dni.
Kalendarium II wojny światowej - "Kurier Siemiatycki" 2005, nr 25
Kalendarium II wojny światowej w Siemiatyczach - Okupacja Niemiecka
„Kurier Siemiatycki” 2005, nr 25
Tekst: Mieczysław Matosiuk, Prezes Towarzystwa Przyjaciół Siemiatycz
Na ul. Conrad von Hotzendorfstrasse (obecnie ulica Pałacowa w Siemiatyczach), na posesji, w ogrodzie Jana Żero, w miejscu, gdzie dziś znajduje się Urząd Skarbowy, władze niemieckie zaczęły budować schron z belek drewnianych obrzuconych ziemią. Do schronu prowadziły dwa wejścia od ul. Pałacowej. Jedno wejście było na poziomie południowej części dzisiejszego budynku „Businessu”, drugie wejście, na poziomie północnej ściany tego budynku. W siatce ogrodzeniowej, okalającej ogród od strony ulicy, wykonano dwie bramki przed wejściem do schronu. Z góry, patrząc na przekrój schronu, miał on kształt zygzakowaty zbliżony do rozciągniętej mocno drukowanej litery „M”. Ten schron był przeznaczony dla funkcjonariuszy niemieckiej policji i żandarmerii, kwaterujących właśnie po drugiej stronie ulicy (dzisiejszej siedziby Fundacji Wspierania Biznesu i za nim).
Zbliżała się jesień 1942 roku. W końcu października wszyscy posiadacze furmanek z terenu miasta Siemiatycze i gminy, otrzymali nakaz stawienia się z furmankami w dniu 2 listopada (Dzień Zaduszny) na ul. Pałacową na godzinę 7.00 rano. To był krytyczny i zarazem tragiczny dzień dla ludności żydowskiej zgromadzonej w siemiatyckim getcie. Zarówno policja i żandarmeria siemiatycka, jak i przywiezione samochodami oddziały policji i żandarmerii z Bielska Podlaskiego, dokonały wysiedlenia z getta i przewiezienia tej ludności z Siemiatycz do stacji kolejowej oddalonej o 7 km. Już w tym czasie oficjalnie dał znać o sobie w Siemiatyczach podziemny ruch oporu Armii Krajowej. Znając niemieckie plany eksterminacji ludności żydowskiej uprzedził o tym zgromadzoną tam ludność, zachęcając do ucieczki z getta. Kilkaset osób zaryzykowało i wydostało się z getta przed 2 listopada 1942 r. Części ludności żydowskiej udało się uciec w czasie transportu, a szczególnie na Stacji Kolejowej Siemiatycze, w czasie załadunku do wagonów kolejowych. Nie wszystkim uciekinierom udało się przeżyć. Niektórzy, zwłaszcza matki z dziećmi, pochowali się w różne zakamarki na terenie getta i wierzyli, że tam przetrwają okres wywózki, a potem gdzieś się ukryją. Niemiecka „dokładność” sprawiła jednak, że przez wiele dni na gliniankach na terenie fabryki Dacza w Siemiatyczach rozlegały się pojedyncze strzały sygnalizując pozostałym siemiatyczanom, że znów znaleziono ukrywających się Żydów. W wielu budynkach gospodarczych na terenie sąsiadującym z gettem, Polacy znajdowali ukrywających się Żydów proszących o przetrzymanie jednej, dwóch nocy. Wielu siemiatyczan pomocy takiej udzieliło zaskarbiając sobie wiele późniejszej wdzięczności tych, którzy przeżyli. Chociaż, jak wykazało życie po latach, nie wszyscy tę wdzięczność w sobie mieli (o tym pisaliśmy w jednym z wcześniejszych artykułów - Nr 8). Większość siemiatyckich Żydów zginęła w hitlerowskim obozie zagłady w Treblince. Warto tu wspomnieć o tym, że właśnie w listopadzie 1942 roku Hitler przechwalał się zdobyciem Stalingradu. Za trzy tylko miesiące, o swojej wypowiedzi chętnie by chciał zapomnieć.
Kalendarium II wojny światowej - "Kurier Siemiatycki" 2005, nr 27
Kalendarium II wojny światowej w Siemiatyczach - Okupacja Niemiecka
„Kurier Siemiatycki” 2005, nr 27
Tekst: Mieczysław Matosiuk, Prezes Towarzystwa Przyjaciół Siemiatycz
Jak pisano w poprzednich odcinkach, ciężko żyło się ludziom zarówno na wsi, jak i w mieście. Były kłopoty z nabyciem ubrania, obuwia. Ludzie na wsi ubierali się w samodziełowe wyroby z wełny (swetry, duże chusty, szaliki, skarpety no i oczywiście kożuchy) lub lnu (koszule, spodnie, marynarki itp.). Często jeden kożuch obsługiwał całą rodzinę. Podobnie było z butami. Robiono nawet buty na drewnianych spodach, bo skóry nie było. Wszystko szło dla niemieckiego wojska. Nic dziwnego, że jak jeden z członków rodziny wziął kożuch, wychodząc coś załatwić, pozostali członkowie rodziny czekali aż powróci.
Rolnicy jadąc w pole jesienią lub wiosną orać ziemię zabierali ze sobą snopek słomy. Jak było zimno w drodze na pole lub z pola, lub padał deszcz, na górną część tułowia i głowę nakładał rozchylony u dołu snopek słomy (wtedy nie było płaszczy przeciwdeszczowych, peleryn brezentowych lub czegoś takiego). Snopek był związany bliżej kłosów i w ten sposób zabezpieczał licho ubranego rolnika przed utratą ciepła, a z góry przed przemakaniem siąpiących jesienią lub wiosną deszczów. W ten sposób osoba z takim snopkiem na tułowiu uzyskiwała podwójną wielkość. Pan Władysław Szaniawski z Zalesia, o czym wspominaliśmy w poprzednim artykule, dostał nakaz pilnowania torów kolejowych na odcinku Moszczona Pańska - Sycze, tam, gdzie miejscami są znaczne nasypy po obu stronach toru. Wiedząc, że z takiej służby nie zawsze się wracało żywym do domu i nie chcąc rodziny pozbawić skromnego i tak posiadania odzieży, postanowił w zimową mglistą noc nałożyć sobie „ocieplacz” właśnie ze snopka słomy. Zaszedł na wyznaczone miejsce, swój odcinek toru do pilnowania. Okazało się, że ma pełnić służbę na takim bocznym nasypie, obok torów. Rozpoznawcze hasło wobec kontrolerów brzmiało „Walunia”. Tak nazywała się narzeczona kontrolera niemieckiego - Ukrainka. Dookoła śnieg i mgła, widoczność słaba, ale usłyszał mowę ludzką. Zaczął się wpatrywać w mgłę i zauważył, że po torach w jego stronę zbliżają się dwie postacie. Chciał zrzucić snopek z siebie, ale uznał, że jeśli on ich widzi, to oni także widzą jego i za późno już na zrzucenie snopka. To może się źle zakończyć, mogą strzelać. Stanął na swoim stanowisku jak wryty i czeka co już będzie. Patrząc na zbliżające się postacie, zauważył, że jedna z nich wypuściła z rąk karabin i usunęła się na ziemię. Druga postać nachyliła się nad tamtą i próbowała podnosić. W tym momencie pan Szaniawski błyskawicznie zrzucił snopek z siebie i szybko podbiegł do tych postaci na torach podając po drodze hasło i wołając po niemiecku „Was ist las?” (Co się stało). W tym czasie jeden z leżących postaci na torach – kontrolerów niemieckich, jakby się przebudził i pyta gdzie jest „to coś”, co wielkiego stało na nasypie z boku toru? Okazało się, że ten kontroler rzeczywiście też zauważył pana Szaniawskiego w snopku na głowie i we mgle wydało mu się to wielkie monstrum, na skutek czego zemdlał. Pan Szaniawski został pochwalony przez kontrolerów niemieckich za czujne strzeżenie torów i do końca swych dni opowiadał znajomym tę autentyczną przygodę, jaka wydarzyła się przy pilnowaniu torów w rejonie Siemiatycz, na odcinku Moszczona Pańska – Sycze. Może jeszcze ktoś ze współczesnych Pana Szaniawskiego żyje, kto pilnował torów na hasło „Walunia”? Prawda że sympatyczne hasło?
Kalendarium II wojny światowej - "Kurier Siemiatycki" 2005, nr 28
Kalendarium II wojny światowej w Siemiatyczach - Okupacja Niemiecka
„Kurier Siemiatycki” 2005, nr 28
Tekst: Mieczysław Matosiuk, Prezes Towarzystwa Przyjaciół Siemiatycz
Pan Wojciech Dymitrow w artykule „Trochę niebezpieczne zajęcia” zamieszczonych w numerze 190 „Życia Warszawy” z 10-11 sierpnia 1969 r. opisuje swoje przygody wojenne jako agenta wywiadu. W artykule napisał „Kiedyś trafił nam się tłusty kąsek. Władze kościoła prawosławnego i organizacja nacjonalistów białoruskich, licząc się już wtedy z wybuchami wojny radziecko–niemieckiej, opracowały wraz z Niemcami plany utworzenia „niepodległej” Białorusi. Poświadczony urzędowo odpis tego dokumentu zdołałem odkupić od sekretarza praskiej cerkwi. Kosztował 200 dolarów”. Dopóki trwała przygoda wojenna niemieckiej armii na wschodzie i niemal bez wystrzału pokonywała ona kilkadziesiąt kilometrów dziennie, a władcy III Rzeszy planowali, jakie to pomniki zwycięstwa postawią w Moskwie, zapomnieli o polityce wobec podbitych narodów Ukrainy i Białorusi, o mamieniu ich utworzeniem „niepodległych” państw. Przypominali sobie o tym, gdy zaczęła się prawdziwa wojna, kiedy na przedpolach Leningradu, Moskwy i Stalingradu zaczęli ginąć ich ludzie i sprzęt wojenny. Wtedy zaczęli wskazywać zarówno Ukraińcom, jak i Białorusinom, że ich wrogiem są Rosja bolszewicka i dawni przedwojenni władcy tych ziem – Polacy(1).
Tu, w Siemiatyczach, można było też odczuć zmiany polityki okupanta. Jak w poprzednich artykułach pisaliśmy, polskie szkoły trwały na Białostocczyźnie krótko. Zostały zlikwidowane w październiku 1943 r. Białoruskie szkoły zaczęły powstawać także i trwały po roku 1943. Jak pisano wcześniej (numer 23) dzwony zdejmowano tylko ze świątyń katolickich. Dzwony cerkiewne pozostawały nienaruszone. W urzędach niemieckich (siemiatyckim magistracie, gminie, grundstücku, policji czy żandarmerii) zatrudniano w większości Białorusinów i Ukraińców. Na przykład tych ostatnich w siemiatyckiej żandarmerii było kilku. Wśród nich wyróżniał się wzrokowo „Pietia”, śniady młodzieniec. Zajmował się końmi, które były w użytku siemiatyckiej żandarmerii. W białoruskiej szkole odbywały się uroczystości. Siemiatyczanie długo wspominali wspaniałe wykonanie białoruskiego tańca „Lawonicha” przez dwie młode Białorusinki z Siemiatycz. Za pośrednictwem niemieckiego Urzędu Poczty w Siemiatyczach, niektórzy aktywiści mniejszości narodowych prenumerowali gazetę w języku mniejszości narodowych „Nowoje słowo”. Przed laty jeden z Siemiatyczan pokazywał mi dobrze zachowany egzemplarz tej gazety. W Bielsku Podlaskim powstał Komitet Białoruski. Jego prezesem był pan Gołubowski (2).
Działalność propagandowa nacjonalistów białoruskich koncentrowała się, jak wyżej już częściowo wspomniano, na gloryfikacji Niemiec hitlerowskich, krytyce Rosji Stalina i budzeniu nienawiści do Polaków. W połowie 1943 roku Komitet Białoruski przyjął nazwę „Zjednoczenie Białoruskie”(3). Jednak efekty działalności Zjednoczenia były znikome. Większość społeczeństwa Białoruskiego ustosunkowała się do niego wrogo. Nie cieszyła się też większą poczytnością mniejszości siemiatyckiej gazeta „Nowoje słowo”. Podobnie, nie znalazły też szerszego odzewu wydawane przez Niemców odezwy i zagrożenia surowymi karami osób, które znają nazwiska „polskich bandytów”, a ich nie ujawniają władzom okupacyjnym. „Bandyci polscy” zaczęli coraz częściej dawać znać o sobie. Przerywano linie łączności, wykolejano bądź wysadzano w powietrze pociągi, atakowano zbrojne ekipy żandarmerii w terenie. Ogólnie mówiąc, Białorusini siemiatyccy nie dali się zwieźć hitlerowskim władzom okupacyjnym, jak to uczynili w nieporównywalnym stopniu Ukraińcy. Trzeba powiedzieć, że były wyjątki wyjazdów do Rzeszy niektórych siemiatyckich rodzin białoruskich. Dziś żyją sobie w Ameryce Południowej. Czy są szczęśliwi?
Tymczasem zima 1942/43 potwierdziła umocnienie pozycji przeciwnika Niemiec, a nawet sprawiła wiele wyłomów w linii frontu. Najlepiej oddaję zapiski w „Dzienniku żołnierza”(4). „Tu w batalionie każdego dnia coś człowiekowi może spaść na głowę. To jest nieuniknione. Jeden jedyny pocisk z najcięższego rosyjskiego granatnika trafia w punkt dowodzenia batalionu, powoduje ogromne straty. Jeden z kolegów z oddziału łączności – zabity, jeden ciężko ranny. Ciężko ranny jest także jeden z podoficerów z oddziału rowerzystów. Gorzki los znów doświadczył nasz oddział sięgając po nowe ofiary w szeregu naszego oddziału łączności”. 5 października 1942 r.
Ale prawdziwy „cud” wydarzył się dopiero na wiosnę 1943 roku.
__
1. Henryk Kosieradzki „Bielsk Podlaski”. Dzieje miasta 1987, wydawca: Miejska Rada Narodowa.
2. Żydowskiego Instytutu Historycznego. Miesięczny przegląd sytuacyjny z dnia 31 grudnia 1943 roku str. 81.
3. Jak wyżej.
4. Irena Bednarek, Stanisław Sokołowski „Fanfary i werble” wydawnictwo „Śląsk” Katowice 1964 str.491.
Kalendarium II wojny światowej - "Kurier Siemiatycki" 2005, nr 29
Kalendarium II wojny światowej w Siemiatyczach - Okupacja Niemiecka
„Kurier Siemiatycki” 2005, nr 29
Tekst: Mieczysław Matosiuk, Prezes Towarzystwa Przyjaciół Siemiatycz
Zima roku 1942/43, tu u nas na Podlasiu, w Siemiatyczach, w końcu stycznia i na początku lutego żegnała nas roztopami i dniami odwilży. Na tablicy ogłoszeniowej na siemiatyckim rynku pojawił się nowy kolorowy sugestywny plakat. Był trochę inny od wymienionych poprzednich, o których pisaliśmy. Plakat przedstawiał katolickiego biskupa w szatach liturgicznych, stojącego ze łzami w oczach (płaczącego) nad pomordowanymi w Katyniu przez Rosjan polskimi oficerami. Leżeli oni w rowach u stóp wymienionego biskupa. W pierwszym odruchu Siemiatyczanie uważali, ze jest to hitlerowski chwyt propagandowy. Jednak z nielicznych konspiracyjnych nasłuchów radiowych różnych stacji europejskich można było wyrobić sobie jednoznaczny pogląd w tej sprawie, że nie jest to chwyt propagandowy. Ba, z wymienionych źródeł dowiedziano się, że nad Wołgą, w dniu 2 lutego 1943 roku powtórzył się „cud”, podobny jak w 1920 roku nad Wisłą. Tylko, że tym razem Matka Boska Gromniczna pomogła bolszewikom, bo Hitler w swoich morderstwach przebierał miarę. Jak mogło dojść do tego, że jeden z najlepszych dowódców hitlerowskich, dobrze urodzony, bo graf von Paulus potknął się o elementarny błąd w dowodzeniu i dał się jak młokos okrążyć z całą VI armią, podobnie jak bolszewicy pod Warszawą w 1920 roku.
Stąd taki litościwy i współczujący gest gebelsowskiej propagandy o stronę Polaków w postaci wymienionego na wstępie plakatu. Swoją drogą, Polacy, a więc i Siemiatyczanie, dowiedzieli się prawdy o losach około 25 tysięcy oficerów i innych funkcjonariuszy polskich internowanych w początkach wojny po 17 września 1939 roku. Ta wiosna 1943 rozbudziła nadzieję nie tylko Siemiatyczan i Polaków, ale i wszystkich narodów Europy. Szczególnie zaroiło się od informacji w eterze. Ojciec odwiedzający teraz coraz częściej osobę posiadającą konspiracyjny nasłuch radiowy, przynosił do domu coraz to nowsze informacje. Armia hitlerowska była w odwrocie. W Siemiatyczach zaprzestano rozbudowy Deutsche Hausu, w którym miano świętować zwycięstwo nad Europą Rzeszy Niemieckiej (obecny niewykorzystany budynek kina Chrobry). Na terenie Hauptzollamptu i placówki Grenzschutzen (posesja za Liceum Ogólnokształcącym w Siemiatyczach, przy ul. Kościuszki) zaczęto wykopywać stanowisko do obstrzału z karabinów maszynowych z zygzakowatym krytym dojściem i schronieniem dla funkcjonariuszy tych placówek w razie bombardowania. Na ulicy obecnie Pałacowej, oprócz opisywanego schronu z belek przysypanych ziemią (vis a vis byłej placówki policji i żandarmerii niemieckiej), zaczęto budować z kamienia i betonu bunkier obronny z podziemnym przejściem w poprzek ulicy Pałacowej. Kończyło się ono w miejscu obecnego od południowego wyjścia obecnego Budynku Biznesu. Sam bunkier znajdował się w miejscu przejścia między Urzędem Skarbowym i nowo wzniesionym budynkiem handlowym „Centrum Pałacowa”. Przejście pod ulicą było wyłożone (wymurowane) czerwoną cegłą paloną. Nie pamiętam, czy przy porządkowaniu po wojnie tego terenu rozebrano tunel z cegły czy też zawalono to przejście podobnie jak bunkier (niedokończony). Piszę o tym dlatego, że jeśli kiedyś przy robotach ziemnych ktoś natknie się na to przejście, to żeby nie myślał, że odkrył tajemne przejście od rzekomego lochu prowadzącego od pałacu Księżnej Anny Jabłonkowskiej do siemiatyckiego kościoła pw. Wniebowzięcia N.M.P. To są pozostałości budowy podziemnego przejścia pod ulicą Pałacową do budowanego nieskończonego, po wojnie rozebranego bunkra niemieckiego z lat 1943-1944.
Kalendarium II wojny światowej - "Kurier Siemiatycki" 2005, nr 32
Kalendarium II wojny światowej w Siemiatyczach - Okupacja Niemiecka
„Kurier Siemiatycki” 2005, nr 32
Tekst: Mieczysław Matosiuk, Prezes Towarzystwa Przyjaciół Siemiatycz
Kalendarium II wojny światowej. Okupacja niemiecka c.d.
W miesiącach letnich 1943 roku, szef siemiatyckiej poczty niemieckiej, Herman Sperrer, postanowił do Siemiatycz ściągnąć swoją żonę z synkiem, dziesięcioletnim Hansikiem (Januszkiem). Żona szefa i matka Januszka, była normalną kobietą, gospodynią domową. Po Hansim, mimo jego młodego wieku, widać było szlify Hitlerjugend. Z jego zachowania widać było, że on tu się czuje panem. Ponieważ ze starszym bratem mieliśmy za młodu ciemny, bodajże czarny kolor włosów, przy spotkaniach z nim na podwórku zwracał się do nas „zigeine” (cyganie). Czuliśmy się z bratem urażeni.
Któregoś słonecznego letniego dnia zachęciliśmy Hansika do pójścia do ogrodu, poza zabudowania gospodarskie i tam spuściliśmy Hansikowi lanie. On błyskawicznie pobiegł do urzędu pocztowego, do ojca. My z bratem wiedzieliśmy, co może być następstwem tego zajścia, też błyskawicznie prysnęliśmy do ogrodu. Tu był pas malin o szerokości około 20 metrów i długości do 50 metrów. Zakryliśmy się w zielska w części starych malin, gdzie już nie chodzono zbierać owoców. Tam przeczekaliśmy do zmroku. Jak już było szaro, obserwując zza węgła otoczenie, wyskoczyliśmy do domu. Matka czuła, że się coś wydarzyło, bo około południa do mieszkania wpadł szef, ojciec Hansika z nerwowym pytaniem, gdzie są chłopcy. Na to matka odpowiedziała, że w ogrodzie, bądź na podwórku. Szef szybkim krokiem z synem podążyli na podwórko i do ogrodu. Nas jednak nie znaleźli. Następnego dnia rano, z przyzwyczajenia odruchowo wyszedłem z domu na ganek i w tym czasie szef poczty szedł na podwórko do ubikacji. Nie było mowy o cofnięciu się. Spotkaliśmy się z szefem twarzą w twarz. Ku mojemu zaskoczeniu, uśmiechnął się i pokiwał palcem. Tak się skończyła nasza letnia przygoda z Hansikiem.
Nie przeszkadzało to innym razem w zaistnieniu poważniejszej sytuacji. Z bratem rzucaliśmy do siebie piłeczką nieopodal płotu sztachetowego z posesją kuchni i stołówki dla pocztowców, a piłeczka wpadła nam za płot. Była tam taka jedna sztacheta trzymającą się na jednym górnym gwoździu. Brat odruchowo uchylił sztachetę i chciał pójść po piłkę. Stojący na naszym ganku i rozmawiający z naszymi rodzicami szef poczty Sperrer, wyciągnął z kabury pistolet i zaczął mierzyć do brata. W zachodzącym słońcu odbijało się światło od ochraniacza na lufę pistoletu i pomyślałem sobie, że musi najpierw zdjąć ochraniacz, aby wystrzelić. Na pytanie matki czy rzeczywiście by strzelił, oświadczył, że tak. Ale tym razem to tylko ostrzeżenie.
Kalendarium II wojny światowej - "Kurier Siemiatycki" 2005, nr 34
Kalendarium II wojny światowej w Siemiatyczach - Okupacja Niemiecka
„Kurier Siemiatycki” 2005, nr 34
Tekst: Mieczysław Matosiuk, Prezes Towarzystwa Przyjaciół Siemiatycz
W odcinkach omawiających okupację radziecką po 17 września 1939 r. pisaliśmy, że w wielu miejscowościach wokół Siemiatycz pojawili się nowi przybysze. Jedni przyjechali z sąsiednich miejscowości, inni zostali przywiezieni z głębi Rosji. Taki osadnik był zwykle pożyteczny dla społeczności wsi czy drugiej miejscowości. Umiał np. murować i naprawiać piece. Był stolarzem, ślusarzem czy cieślą. Wtopił się w daną społeczność i z nadejściem nowej okupacji, tym razem niemieckiej, ludzie zapominali w większości po co tu przybył i co robił.
Tak było np. w Krasewicach Starych, gdzie przed wybuchem wojny pojawił się cieśla, Franciszek J. Zadomowił się u niezamężnej młodej kobiety. Spłodzili chyba z pięcioro dzieci. Pan Franciszek naprawiał we wsi piece, chlewy, stodoły, robił drewniaki, bo brakowało butów skórzanych. Pewnego razu przyjechała do Krasawic ekipa żandarmerii niemieckiej. Jak zwykle zajeżdżali do gospodarzy, tym samym do rodziny D. Tu przygotowano na prędce obiad. Pan D. postarał się o wodę i zaczęła się biesiada. W toku biesiady szef ekipy żandarmerii zwrócił się do gospodarza, aby jego najstarsza córka H. poszła do innego mieszkańca Krasawic, K. Miała mu powiedzieć, żeby przyszedł do rodziny D. i zabrał ze sobą pięć kilo mąki, słoniny i samogonu. Tak się stało. Pan K. zabrawszy nakazane pakunki udał się do rodziny D. Tam ekipa żandarmów w dobrym już nastroju czekała na przybysza. Po przyjściu dowódca ekipy pokazuje donos do żandarmerii w Siemiatyczach o tym, że Pan K. jest spekulantem. Donos podpisany był przez Franciszka J. Biesiada trwała dalej z udziałem przybysza K. i tym sposobem mieszkańcy Krasawic Starych dowiedzieli się, jaką rolę spełniał ich rączka do wszystkiego, innymi słowy mówiąc „złota rączka”.
Ekipa żandarmerii z podarkiem pojechała do Siemiatycz, a wieś nadal żyła okupacyjnym trybem. Jednak od wschodu front coraz bardziej zbliżał się do Siemiatycz, a więc i do Krasawic. Ludzie nasłuchiwali radia (na słuchawki tzw. detektorowego, na kryształy), które w ukryciu posiadał wspomniany wyżej Pan K. Pojawiły się wieści, że generał Anders przyjedzie do Polski na białym koniu. Ze córka jednego z wysokich oficerów dawnych legionów J. Piłsudskiego - Wanda Wasilewska, tworzy nowe wojsko polskie, które od wschodu przyniesie dla Polski wolność. Niespodzianka zdarzyła się wiosną 1943 r. Ale o tym w następnym odcinku.
Kalendarium II wojny światowej - "Kurier Siemiatycki" 2005, nr 37
Kalendarium II wojny światowej w Siemiatyczach - Okupacja Niemiecka
„Kurier Siemiatycki” 2005, nr 37
Tekst: Mieczysław Matosiuk, Prezes Towarzystwa Przyjaciół Siemiatycz
Na końcu ulicy Konrad von Hotzendorf (dziś ulica Pałacowa, dom Doskonalenia Zawodowego) stacjonowała kompania wojska niemieckiego - Ortskomendantur. To ta kompania w swych częstych marszach przez miasto do łaźni na ulicy Ciechanowieckiej (dziś jest tam warsztat samochodowy Pana Ryszarda Jankowskiego), oswajała mieszkańców Siemiatycz z pieśniami typu „Heil-li, heil-lu heil-la…”. Ale jednostka ta w 1943 r. została skierowana na wschodni front. Z urzędów niemieckich musieli iść na front wzywani funkcjonariusze i pracownicy - Niemcy.
Był taki wesoły chłopak, Hans, kierowca ambulansu pocztowego w Siemiatyczach. Dostał wezwanie do niemieckiej marynarki wojennej. Strasznie się smucił i nie chciał iść na front. Ale nie było wyjścia. Swoją drogą ten Hans musiał lubić dzieci. Któregoś razu zimą wyszedłem na chwilę w lekkim ubraniu na ganek, aby spojrzeć na nowy, czerwoniutki jak wóz strażacki ambulans pocztowy, który zabierał pocztę budynku obok naszego domu. W ambulansie siedział Hans. Kiedy zobaczył mnie, zaczął palcem wołać mnie do samochodu. Podszedłem więc, a on mnie posadził na miejscu obok siebie. Po chwili ambulans ruszył i pojechaliśmy. Okazało się, że zawiózł mnie na Stację Kolejową Siemiatycze, bo tam przekazywał przesyłkę z Urzędu Pocztowego Siemiatycz. To była moja pierwsza podróż samochodem na naszą stację kolejową. Nie przeziębiłem się na tej wycieczce, bo samochód był ogrzewany. Najbardziej martwiła się moja mama, bo wyszedłem na chwilę na ganek i przepadłem na około dwie godziny.
Po odejściu Hansa do wojska, na jego miejsce zatrudniony został Polak, też Jan, o nazwisku Kamieński. Ten Pan też zabierał mnie na przejażdżki do miejsca garażowania ambulansu, to jest za kościołem pw. Wniebowzięcia N.M.P. (garaż znajdował się w pomieszczeniu dawnej kuźni ojców misjonarzy - obecna kawiarenka parafialna). W okresie letnim 1943 r. pomagałem Panu Jankowi czyścić ambulans, który zawsze musiał błyszczeć.
Mimo tego, że Rzesza Niemiecka sięgała po rezerwy frontowe, w lipcu 1943 r. doszło do grupowej eksterminacji polskiej inteligencji w Bielsku Podlaskim w lesie pilickim (koło Pilik). Zginął wówczas siemiatycki działacz społeczny, poseł na sejm i później senator II Rzeczypospolitej, a w ostatnich latach tuż przed wojną wybrany na burmistrza Bielska Podlaskiego - Pan Alfons Erdman. W Siemiatyczach także nie obyło się bez strat ludzkich i wysyłki do obozów koncentracyjnych Polaków, głównie z Urzędu Gminy Siemiatycze. Dotknęło to obu Panów Rusiniaków, Ojkałę, Henryka Zalewskiego.
Kalendarium II wojny światowej - "Kurier Siemiatycki" 2006, nr 14
Kalendarium II wojny światowej w Siemiatyczach - Okupacja Niemiecka
„Kurier Siemiatycki” 2006, nr 14
Tekst: Mieczysław Matosiuk, Prezes Towarzystwa Przyjaciół Siemiatycz
Jak dzisiaj już wiemy, Hitler nie bez kozery groził, że wygra tę wojnę. Kiedy na nasze Podlasie Nadbużańskie nadlatywały testowane z Blizny koło Tarnowa rakiety V-2, Londyn był ostrzeliwany pociskami V-1. Natomiast nad Siemiatyczami, w piękne czerwcowe wieczory (w pierwszej połowie czerwca 1944 r.) przelatywały na wschód potężne, liczące kilkaset samolotów, bombowe eskadry z nadzieją przełamania frontu wschodniego.
Pamiętam, na pewno dwa takie wieczory, w czasie których niebo od horyzontu do horyzontu pokryte było samolotami z ciężką pracą silników. Ojciec mówił, że te „ptaki wiozą jajka, które komuś zgotują piekielną noc”. W ciągu wiosennych dni, kiedy niebo było błękitne i czyste, z dużej wysokości dochodził ledwie słyszalny, jakby pomruk, jakby daleki szum. Tylko po dłuższym wpatrywaniu się w błękitne niebo, zobaczyć można było eskadry małych srebrnych w słońcu samolotów. Raz nadlatywały z zachodu, drugi raz ze wschodu. Dziś specjaliści od lotnictwa twierdzą, że takie samoloty w tym czasie, osiągające pułap wysokości ponad 10000 m wyposażone w aparaty tlenowe mieli Amerykanie i Anglicy. Były to samoloty dalekiego zasięgu. Eskadra, czy też eskadry, takich amerykańskich samolotów stacjonowała pod Połtawą na terenie Związku Radzieckiego. To one robiły takie wypady na zaplecze niemieckiego frontu na wschodzie.
Dnia 15 czerwca 1944 r. na zakończenie oktawy Bożego Ciała wierni z siemiatyckiego kościoła pw. Wniebowzięcia N. M. P. wychodzili po zakończonym nabożeństwie. Właśnie tego dnia też dał się słyszeć z wysokości, ten już znany, charakterystyczny odgłos. Ludzie zaczęli podnosić głowy do góry i wypatrywać tych maleńkich samolocików. Wtem ze wschodu na niskiej wysokości przeleciało kilka samolotów z charakterystycznymi niemieckimi krzyżami. Tylko minęły Siemiatycze i znalazły się nad Czartajewem, zaczęła się w powietrzu strzelanina. Po krótkiej chwili, wydawało się nam siemiatyczanom, że gdzieś nad Grzybami Orzepami jeden z niemieckich samolotów zaczął dymić i bezwładnie spadał ku ziemi. Z niego wyskakiwały małe punkciki, po czym rozwijały się czasze spadochronów. Naliczyłem trzy punkciki, nad którymi rozwinęły się spadochrony. Jeden punkcik leciał szybko bez otwarcia spadochronu do ziemi. Obok niego spadł samolot. Za chwilę jeszcze dwa samoloty niemieckie zaczęły dymić, ale lotem koszącym, ślizgowym poleciały gdzieś nieco dalej. O dziwo nie widzieliśmy w powietrzu tych atakujących samolotów. Zdaniem historyków lotnictwa, te strącone niemieckie samoloty pochodziły z wcześniej wymienionych wypraw eskadr na front wschodni. Zmierzały do zapasowej bazy lotnictwa niemieckiego koło Królewca w Prusach Wschodnich.
Za kilka dni na siemiatyckim rynku zatrzymały się samochody z załadowanymi szczątkami strąconych niemieckich samolotów. Było dużo blach aluminiowych, części skrzydeł samolotów itp. Tak siemiatyczanie zobaczyli na własne oczy fragment zbliżającego się frontu.
Włochy Pastavy
Białoruś Zehdenick
Niemcy Etterbeek
Belgia Kobryń
Białoruś