Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku niewyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nawigacja

Kalendarium II wojny światowej - "Kurier Siemiatycki" 2005, nr 27

czwartek, 16 kwiecień 2015 16:37

Kalendarium II wojny światowej w Siemiatyczach - Okupacja Niemiecka

„Kurier Siemiatycki” 2005, nr 27

Tekst: Mieczysław Matosiuk, Prezes Towarzystwa Przyjaciół Siemiatycz

Jak pisano w poprzednich odcinkach, ciężko żyło się ludziom zarówno na wsi, jak i w mieście. Były kłopoty z nabyciem ubrania, obuwia. Ludzie na wsi ubierali się w samodziełowe wyroby z wełny (swetry, duże chusty, szaliki, skarpety no i oczywiście kożuchy) lub lnu (koszule, spodnie, marynarki itp.). Często jeden kożuch obsługiwał całą rodzinę. Podobnie było z butami. Robiono nawet buty na drewnianych spodach, bo skóry nie było. Wszystko szło dla niemieckiego wojska. Nic dziwnego, że jak jeden z członków rodziny wziął kożuch, wychodząc coś załatwić, pozostali członkowie rodziny czekali aż powróci.

Rolnicy jadąc w pole jesienią lub wiosną orać ziemię zabierali ze sobą snopek słomy. Jak było zimno w drodze na pole lub z pola, lub padał deszcz, na górną część tułowia i głowę nakładał rozchylony u dołu snopek słomy (wtedy nie było płaszczy przeciwdeszczowych, peleryn brezentowych lub czegoś takiego). Snopek był związany bliżej kłosów i w ten sposób zabezpieczał licho ubranego rolnika przed utratą ciepła, a z góry przed przemakaniem siąpiących jesienią lub wiosną deszczów. W ten sposób osoba z takim snopkiem na tułowiu uzyskiwała podwójną wielkość. Pan Władysław Szaniawski z Zalesia, o czym wspominaliśmy w poprzednim artykule, dostał nakaz pilnowania torów kolejowych na odcinku Moszczona Pańska - Sycze, tam, gdzie miejscami są znaczne nasypy po obu stronach toru. Wiedząc, że z takiej służby nie zawsze się wracało żywym do domu i nie chcąc rodziny pozbawić skromnego i tak posiadania odzieży, postanowił w zimową mglistą noc nałożyć sobie „ocieplacz” właśnie ze snopka słomy. Zaszedł na wyznaczone miejsce, swój odcinek toru do pilnowania. Okazało się, że ma pełnić służbę na takim bocznym nasypie, obok torów. Rozpoznawcze hasło wobec kontrolerów brzmiało „Walunia”. Tak nazywała się narzeczona kontrolera niemieckiego - Ukrainka. Dookoła śnieg i mgła, widoczność słaba, ale usłyszał mowę ludzką. Zaczął się wpatrywać w mgłę i zauważył, że po torach w jego stronę zbliżają się dwie postacie. Chciał zrzucić snopek z siebie, ale uznał, że jeśli on ich widzi, to oni także widzą jego i za późno już na zrzucenie snopka. To może się źle zakończyć, mogą strzelać. Stanął na swoim stanowisku jak wryty i czeka co już będzie. Patrząc na zbliżające się postacie, zauważył, że jedna z nich wypuściła z rąk karabin i usunęła się na ziemię. Druga postać nachyliła się nad tamtą i próbowała podnosić. W tym momencie pan Szaniawski błyskawicznie zrzucił snopek z siebie i szybko podbiegł do tych postaci na torach podając po drodze hasło i wołając po niemiecku „Was ist las?” (Co się stało). W tym czasie jeden z leżących postaci na torach – kontrolerów niemieckich, jakby się przebudził i pyta gdzie jest „to coś”, co wielkiego stało na nasypie z boku toru? Okazało się, że ten kontroler rzeczywiście też zauważył pana Szaniawskiego w snopku na głowie i we mgle wydało mu się to wielkie monstrum, na skutek czego zemdlał. Pan Szaniawski został pochwalony przez kontrolerów niemieckich za czujne strzeżenie torów i do końca swych dni opowiadał znajomym tę autentyczną przygodę, jaka wydarzyła się przy pilnowaniu torów w rejonie Siemiatycz, na odcinku Moszczona Pańska – Sycze. Może jeszcze ktoś ze współczesnych Pana Szaniawskiego żyje, kto pilnował torów na hasło „Walunia”? Prawda że sympatyczne hasło?

Czytany 4215 razy