Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku niewyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!
Wydrukuj tę stronę

Kalendarium II wojny światowej - "Kurier Siemiatycki" 2006, nr 20

czwartek, 16 kwiecień 2015 16:34

Kalendarium II wojny światowej w Siemiatyczach - Okupacja Niemiecka

„Kurier Siemiatycki” 2006, nr 20

Tekst: Mieczysław Matosiuk, Prezes Towarzystwa Przyjaciół Siemiatycz

Był piękny lipcowy dzień. Nic nie wskazywało, że dojdzie do jakichś niespodzianek. Gospodynie z Krasewic Starych rankiem, doniosłym głosem, każda zwoływała do karmienia drobiu. Tu i tam skrzypiały otwierane drzwi chlewów czy wierzeje stodół.

W upalne popołudnie „gruchnęła” po wsi wiadomość, że Niemcy palą wsie. Rzeczywiście od strony Cecel, Lachówki, pojawiły się na horyzoncie słupy dymu unoszącego się wysoko pionowo do góry. Po pewnym czasie na głównej drodze we wsi pojawiła się ekipa Niemców z kanistrami benzyny. Gospodynie wyszły na drogę z mlekiem, jajkami, chlebem i miodem zaczęły częstować zmęczonych w upale żołnierzy. Okazało się, że i wśród nich byli „ludzie”. Wieś Krasowice Stare nie została spalona. Ale do końca dnia, noc i następny dzień trwała niepewność i obawa, czy jakaś inna ekipa nie zacznie podpalać wsi. Dlatego mężczyźni uważali za celowe na miedzy w ogrodzie postawić kopy żyta i tam spędzić noc. Tak też się stało.

W tym gospodarstwie, gdzie przebywaliśmy, ustawiono trzy takie kopy w odległości 6 m jedna od drugiej. W jednej przebywaliśmy z matką. Mężczyźni spali na sianie w stodole wolnostojącej oddalonej od domu o 20 m (i tyle samo od naszych kop żyta). Nadeszła noc. Zaczęły tu i tam odzywać się serie automatycznej broni. Do północy nie spaliśmy. Nad ranem serie broni maszynowej stały się rzadsze i bardziej odległe. W kopkach żyta zaczęło nam być zimno. Wydawało się, że to co mamy do okrycia wystarczy. Mama wysłała nas z bratem do stodoły, tam gdzie śpią mężczyźni. Ale przejście tych około 20 m wydawało się w tej sytuacji niebezpieczne. A nóż, ktoś widząc coś poruszającego się po nocy pociągnie serię z pistoletu maszynowego. Ale chłód był coraz dokuczliwszy. Zdecydowaliśmy się z bratem na dotarcie do stodoły. O przejściu nogami nie było mowy. Czołgaliśmy się przyciśnięci do ziemi jak chyba nigdy w życiu, wśród, co prawda słabnących, serii broni maszynowej. Te 20 m wydawało się nam jak około 100. W stodole uderzyło nas ciepło i zapach świeżego siana. Weszliśmy na sąsiek i zapadliśmy w głęboki sen. Kiedy obudziliśmy się, był piękny słoneczny lipcowy ranek. Słychać było już tylko z oddali wybuchy pocisków artyleryjskich w rejonie Siemiatycz.

Niepokoiliśmy się bardzo, bo w Siemiatyczach zostało oboje wujostwa Wanda i Jan Żerowie, którzy uznali, że są starszymi osobami i nic im się nie stanie. A do nas zaczęły dochodzić wieści, że Niemcy zabijają wszystkie pozostałe osoby, lub gonią przed sobą na zachód . Dlatego następnego dnia, kiedy rankiem, nie było już w rejonie Siemiatycz odgłosów artylerii, a przesunęły się one na zachód, w rejon Sokołowa Podlaskiego, rodzice uznali za stosowne wysłanie nas obu i jednego kolegi, też przebywającego w Krasewicach (Zdzisława Żuka), do Siemiatycz, żeby zobaczyć jak się mają nasi bliscy (wujostwo), którzy zostali w Siemiatyczach. Rodzice byli pewni, że front przewinął się już przez Siemiatycze. Ale o tym już w następnym odcinku.

Czytany 2162 razy